Komentarze: 0
Planetkill... Kolejne słowo w długim szeregu jakże czterdziestkowych wyrażeń, oznaczające totalną zagładę. Trochę efekciarskie, ale niech tam, licentia poetica. Nie miałem problemu z Planet Killerem, przyzwyczaję się i do planetkill. Oprócz wypisanego wołami tytułu, na okładce znajdujemy jeszcze ilustrację znaną z okładki podręcznika Apocalypse. I nie dziwota, gdyż zbiór opowiadań, który zamierzam tutaj zrecenzować, został wydany jako literackie wsparcie rozszerzenia WH40k wprowadzającego zasady rozgrywania bitew na skalę... apokaliptyczną. Co kryje się pod okładką? Jak łatwo dostrzec, kryją się tam tales of planetary destruction from the 41st millennium, featuring fiction from Graham McNeill, Steve Parker, Matt Farrer and more. Opowiadań jest siedem, autorstwa tak uznanych piór, jak i debiutantów. Poniżej przyjrzę się pokrótce każdemu tekstowi, od tych mniej do najbardziej ciekawych, oczywiście w mojej opinii.Wcześniej jedno spostrzeżenie: to nie jest zbiór opowiadań o heroicznych wyczynach kosmicznych marines, a wręcz przeciwnie. W Planetkill marynarze owszem, są - statystami. Jeśli ktoś szuka opowieści o Aniołach Śmierci, powinien zaopatrzyć się w antologię Let the Galaxy Burn.
Do pierwszej grupy - rzeczy z paroma ciekawymi pomysłami, ogólnie całkiem przyjemnych, choć specjalnie w pamięć nie zapadających, zaliczyłem trzy opowiadania.
Pierwsze z nich to Voidsong Henry'ego Zou. Jest sobie planeta ogarnięta wojną domową, na tej planecie inkwizytor szukający wyzwań, coś spada z nieba, wyrusza ekspedycja... Zrazu sztampa, ale tło konfliktu jest opisane całkiem sprawnie, akcja toczy się wartko aż do nieuniknionego finału, w którym rozbrzmiewa tytułowa pieśń.
Kolejny tekst napisał Robey Jenkins, a zatytułował go Phobos Worked in Adamant. Pojawia się w nim widmo osławionego okrętu flagowego Abaddona, będące główną przyczyną rozwoju wypadków na planecie rządzonej przez Mechanicus. Do Celare Artem zbliża się zatem Zabójca Planet. Jedyną szansą na przetrwanie jest prototypowe urządzenie, mające zapewnić pole ochronne całej planecie. Maszyna jednak nie chce działać. Jej konstruktor, archmagos Ghuul, przez przypadek znajduje brakujące ogniwo - jednak okazuje się, że będą potrzebne gigantyczne ilości tego jakże oryginalnego składnika. Mimo to we wszystkich wstępuje nowa nadzieja, a rządząca Rada Dziewięciu wyraża zgodę, by Ghuul dostał wszystko, czego potrzebuje. Prace ruszają pełną parą... A potem zaczyna się szaleństwo. Z ponurym, choć łatwym do przewidzenia postscriptum.
Trzecie opowiadanie w tej grupie to The Emperor Wept Simona Dytona. Był sobie razu pewnego adept biologis, który doznał objawienia. W tymże objawieniu Omnissiah przekazał mu tajemnicę wytwarzania ulepszonej wersji Pożeracza Życia, czyli wirusa zrzucanego na planety w celu eksterminacji wszelkich form życia. Jak można ulepszyć coś tak bezwzględnego, zapytacie? Ano można, wystarczy wierzyć w Omnissiaha. Jakiś czas później kapitan Slayne z zakonu Wojowników Zagłady, na pokładzie okrętu Emperor's Despair, szykuje się do wykonania Exterminatus na planecie o wesołej nazwie Carnage. Narzędziem ma być właśnie ulepszony Life-Eater. Tuż przed wciśnięciem Czerwonego Guzika na pokładzie zjawia się wynalazca z obstawą, by móc obserwować cały zabieg. Przycisk zostaje wciśnięty, potem sytuacja się komplikuje, a na koniec... jest inaczej niż miało być.
Kategorią samą w sobie jest Seven Views of Uhlguth's Passing Matthew Farrera. Czytało mi się to strasznie ciężko, zarówno od strony językowej, jak i fabularnej, ale nie znaczy to, że jest to rzecz słaba. Jest bardzo inna od typowej opowiastki ze świata 40k, tak formą, jak i treścią. Akcja toczy się dwutorowo - oto demoniczna istota imieniem Uhlguth wyrusza na poszukiwanie swego pana, a jej wędrówka ma niebagatelny wpływ na miejsca, przez które przebiega. Napisać więcej po prostu się nie da. Na pewno warto przeczytać, choć po lekturze zostają mieszane wrażenia.
Teraz dochodzimy do tego, co lubimy najbardziej. Tu kolejność będzie już przypadkowa, albowiem wszystkie trzy pozostałe opowiadania są samodzielnie warte tego, żeby zakupić cały zbiorek. A są to pozycje następujące:
Steve Parker, Mercy Run. To, jak sądzę, prequel do nieopublikowanej jeszcze powieści Gunheads. Główni bohaterowie to załoga Last Rites, czołgu typu Leman Russ, która dostaje misję do wykonania, u boku nieludzko niekobiecej pani w pancerzu wspomaganym. Trzeba dotrzeć do miejsca A, by uratować VIPa, a wszystko to podczas ostatnich godzin ewakuacji planety, spowodowanej zbliżającą się zagładą ze strony zielonych grzybów. Niby prosta misja, a wyszło trochę jak w Radiu Erewan: nie rozdają, a kradną, misja miała być ratunkowa, a jest... Doskonałe opowiadanie, świetne przedstawienie tak tła, jak i postaci pierwszoplanowych. Gunheads kupię na 100%, a pan Parker staje się jednym z moich ulubionych pisarzy BL, także dzięki Rebel Winter, o której to powieści wspomnę zapewne przy innej okazji.
Richard Williams, Mortal Fuel. To również prequel (lub może pominięty epizod), tym razem do powieści Relentless. Relentless to imperialny krążownik klasy Lunar, którego kapitan zmarł w nieszczęśliwych okolicznościach. Jego obowiązki, oczywiście tymczasowo, przejął pierwszy oficer Ward. Napisać, że Ward to wzór cnót oficera Floty, byłoby przesadą, tak jak eufemizmem byłoby stwierdzenie, iż umie właściwie wyważyć interesy Imperium i własne. Midszypman Marcher, na swoje nieszczęście, pokłada w swoim dowódcy pełne zaufanie i jest przekonany, że po bohaterskim, choć nieco przypadkowym wyczynie czeka go świetlana przyszłość wśród kadry oficerskiej okrętu. Z kolei młody Asphar ma do wypełnienia misję - jest narzędziem zemsty na Imperium za to, co uczyniło ono jego rodzinnej planecie - Bahani. To dość ciekawy wątek: Bahani została bowiem wyeksploatowana do imentu, po czym, gdy okazało się, że nic więcej wycisnąć się z niej nie da, uznano ją za orbis cassi - bez wartości. Administracja z przyległościami została ewakuowana, a pozostałym na planecie autochtonom przesłano uprzejmy komunikat You are no longer a part of the Imperium, co w świecie 40k jest oczywiście równoznaczne z wyrokiem śmierci. Wszystkie te wątki smakowicie nakładają się na siebie, a całość zdecydowanie zachęca do sięgnięcia po powieść Relentless, co też ostatnio uczyniłem i wielce ją sobie chwalę.
I wreszcie Graham McNeill, The Heraclitus Effect. W zasadzie wystarczy napisać, że to opowiadanie to dalszy ciąg Dead Sky, Black Sun, a dotyka również tyleż subtelnie, co z wielką mocą, wątku głównego z Warriors of Ultramar. Znów spotykamy Honsou (osobiście) i Uriela Ventrisa (zaocznie). Czy trzeba coś dodawać na zachętę?
Podsumowując: polecam. Trzy doskonałe opowiadania, w dodatku powiązane z powieściami. Cztery teksty niezłe - nierówne, ale nadrabiające tematyką. Knotów - brak, choć Seven Views... Farrera dla wielu może być niestrawne. Cena - jak za zwykłą książkę z BL.